TW Bolek

TW Bolek

"Z prof. Janem Żarynem, historykiem, wykładowcą z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, senatorem Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Jest Pan zaskoczony znalezieniem teczek dotyczących Lecha Wałęsy jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek” w wilii Czesława Kiszczaka? – Dla historyków IPN dokumenty, jakie wyszły z szafy Kiszczaka, nie powinny być zaskoczeniem. Oczywiście nie znam zawartości ujawnionych teczek. Natomiast z komunikatu Instytutu Pamięci Narodowej wynika, że są to: teczka pracy i teczka personalna Lecha Wałęsy jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”. Materiały te są w tej chwili poddawane ocenie, ale z punktu widzenia krytyki wewnętrznej są to dokumenty autentyczne. Wiem także, że wśród tych materiałów znajdują się również odręcznie podpisane zobowiązania do współpracy oraz potwierdzenia przyjmowania korzyści majątkowej za doniesienia przekazywane przez Lecha Wałęsę w okresie od końca grudnia 1970 r. do co najmniej roku 1974 włącznie, a być może jeszcze dłużej – do 1976 r. W odróżnieniu od osób zatrudnionych obecnie w IPN, które czytają i analizują te dokumenty, nie znam szczegółów. Liczę jednak, że wkrótce wszyscy zobaczymy te dokumenty. Jest to ważna część naszego dziedzictwa archiwalnego i skoro te materiały ujrzały światło dzienne, to jako społeczeństwo powinniśmy je poznać i odnieść się do nich. Czy to przypadek, że te dokumenty z „szafy” Kiszczaka pojawiają się właśnie teraz? Dlaczego Kiszczak nie ujawnił ich wcześniej, choć – jak się teraz okazuje – zamierzał? – Tak, rzeczywiście, zamierzał je przekazać – jak widać – w 1996 r. do Archiwum Akt Nowych, bo IPN-u jeszcze wówczas nie było. Nie znam, rzecz jasna, okoliczności tamtej decyzji, być może zamiar ten uniemożliwiła choroba, a później się z tego wycofał. Stąd teraz mamy do czynienia z realizacją pewnej formy testamentu, który pozostawił swojej małżonce. To oczywiście jest zadanie do rozszyfrowania przez historyków, natomiast bez wątpienia fakt, iż dzisiaj te dokumenty są prezentowane, skłania do pytań, dlaczego teraz. Myślę, że odpowiedzi należy szukać chyba w dwóch przestrzeniach czasowych. Z jednej strony na przełomie lat 80. i 90. Służba Bezpieczeństwa, pogodzona z wchodzeniem komunistów w nową epokę, zabezpieczała swoje interesy i interesy całej ekipy komunistycznej. Polegało to m.in. na pozostawieniu w swoich rękach zestawu tzw. haków, które w latach 90. miały trzymać w ryzach wszystkich decydentów pochodzących z obozu solidarnościowego, którym przyszłoby do głowy, aby rozliczać komunistów, a tym samym skończyć epokę ich potencjalnej bezkarności. Po śmierci gen. Jaruzelskiego i po śmierci gen. Kiszczaka kontrakt dotyczący bezkarności, zawarty wewnątrz obozu komunistycznego, a także, rzecz jasna, oddziaływujący na ludzi „Solidarności”, którzy też zdawali sobie sprawę z istnienia materiału szantażującego – się wypełnił. Dziś nie ma już tych dwóch filarów trwającej przez wiele lat bezkarności. Również wdowy obu tych byłych PRL-owskich notabli muszą dziś za swoich mężów podejmować trudne decyzje. Decyzja wdowy po Czesławie Kiszczaku – niezależnie od wszystkich aspektów pobocznych dotyczących pieniędzy czy innych wątków – była w gruncie rzeczy złożeniem autodonosu do instytucji, która ma uprawnienia, aby rozpocząć procedurę wejścia i zabezpieczenia dokumentów, które są własnością państwa. Z kolei prokuratura powszechna ma pełne prawo do rozpoczęcia procedury, która może, ale nie musi doprowadzić do zbudowania oskarżenia o popełnienie przestępstwa przez Marię Kiszczak.    Czy tymi dokumentami Kiszczak mógł szantażować Wałęsę? – Myślę, że wszystkie strony wiedziały, jakie, kto i na kogo ma dokumenty i co z tego wynika. W świecie ludzi dorosłych odbywa się to w sposób może bardziej finezyjny, choć w intencjach równie prymitywny. Niewątpliwie intencją tamtych ludzi, mających szafy pełne dokumentów, była ochrona ich własnego bezpieczeństwa w związku ze zbrodniami, represjami, matactwami, jakich się dopuszczało środowisko esbeckie w ramach aktywności zawodowej. Są tacy, którzy twierdzą, że to, z czym teraz mamy do czynienia, to manipulacja Kiszczaka, który nawet po śmierci sieje zamęt. Na ile wiarygodne mogą być dokumenty, które posiadał Kiszczak? – Sądząc po komunikacie IPN, bo osobiście tych dokumentów nie widziałem, są one jak najbardziej autentyczne i jak najbardziej wiarygodne. Z komunikatu IPN wynika, że zawartość teczki personalnej i teczki osobowej dotyczy tajnego współpracownika o pseudonimie „Bolek”. Były szef MSW Czesław Kiszczak, w którego rękach znalazła się ta dokumentacja, z całą pewnością doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tych materiałów.      Lech Wałęsa cały czas zaprzecza, jakoby współpracował z SB… – Lech Wałęsa miał wielokrotnie szansę, aby nie kontynuować drogi, jaką rozpoczął w 1992 r. Miał wiele okazji, żeby zerwać z mataczeniem, ale tego nie zrobił i niestety do dzisiaj tej szansy nie wykorzystuje. Oczywiście dzisiaj ta decyzja o odwrocie jest coraz trudniejsza i co do tego nie ma wątpliwości. Tak czy inaczej Lech Wałęsa w latach 90. podejmował decyzje, które służyły mataczeniu, prowadziły do niszczenia akt. To wszystko miało uchronić go przed ujawnieniem prawdy o tym fragmencie jego życia. To był fragment, który oczywiście nie niszczy całego dorobku Lecha Wałęsy pod warunkiem, że zostałby ujawniony przez samego Wałęsę.        Wałęsa stał się zakładnikiem własnych decyzji? – Tak. Lech Wałęsa stał się zakładnikiem swoich własnych błędów z lat 70., które – jak można się domyślać – nie były najistotniejsze. Jeśli chodzi o zakres i szkodliwość, a więc wszystkie istotne aspekty tej współpracy, to jest to kwestia przyszłych, bardziej wnikliwych badań. Na dziś prace, przede wszystkim Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, wskazują, iż rzeczywiście doniesienia Lecha Wałęsy miały skutek. W rękach SB służyły inwigilowaniu, represjonowaniu i niszczeniu jego kolegów z pracy w Stoczni Gdańskiej. O ile mi wiadomo, to ci ludzie już dziś nie żyją, choć przed śmiercią dawali świadectwa mówiące o oddziaływaniu doniesień Wałęsy, które boleśnie odczuli w swoim życiu. Niewykluczone też, że być może odnajdą się jeszcze dokumenty, które wykażą, że ta współpraca Lecha Wałęsy była znacznie głębsza, niż wiemy to dzisiaj. Lech Wałęsa, jakby nie było, ze swojej przeszłości – nawet jeśli zatarła mu się ona w pamięci – powinien się rozliczyć. W każdej chwili może być świadkiem swojego własnego życiorysu i to świadectwo przekazać. Widać jednak ma z tym poważny problem i jakoś trudno mi nawet założyć hipotezę, że po powrocie z Wenezueli podejmie decyzję, aby rozpocząć nowy dialog z własnym Narodem. Na jednym z portali społecznościowych Lech Wałęsa stwierdził, że „Nie może być żadnych materiałów mojego pochodzenia. Gdyby były, nie byłoby potrzeby podrabiać. W sądzie to udowodnię”… – Rozumiem to jako pewnego rodzaju prawniczy manewr, który może skutkować – niestety – zabezpieczeniem tych materiałów przez szeroko pojęte organa sprawiedliwości, co byłoby oczywiście złym rozwiązaniem szczególnie dla opinii publicznej. Dlatego uważam, że IPN, niejako uprzedzając takie działania, powinien dygitalizować te materiały i przedstawić je na swoich stronach internetowych. Jak skomentuje Pan słowa Grzegorza Schetyny, który uważa, że wydarzenia z ostatnich dni to część scenariusza politycznego, a nie odkrywanie prawdy historycznej? – Nie mam żadnych przesłanek, żeby uznawać to za część scenariusza politycznego. Być może Grzegorz Schetyna ma jakieś relacje z wdową po Kiszczaku, które skłaniają go do takiego wniosku. Ja takowych nie posiadam. W związku z tym próbuję widzieć to w sposób mniej skomplikowany. To znaczy uważam, że wdowa po Czesławie Kiszczaku została nie tylko osamotniona po śmierci swojego męża, ale także samotnie musiała podejmować trudne decyzje, które są dziedzictwem funkcjonowania Kiszczaka jako dawnego szefa MSW, a potem jako osoby, która zabezpieczała swoje i cudze interesy, wobec których bezsilność organów sprawiedliwości III RP była dominująca.  Może warto się zastanowić, dlaczego Lech Wałęsa popierał cały czas Platformę, a Platforma stawała murem za Wałęsą. Czy Pana zdaniem to przypadek, czy może świadectwo pewnego układu? – Panie redaktorze, przecież zna Pan odpowiedź na to pytanie... To jest oczywiście konsekwencja wydarzeń z lat 90. i późniejszych, kiedy ówczesne środowisko Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności twardo stało za Lechem Wałęsą. To sugeruje, że właśnie z tego środowiska wypłynęła cała ta konstrukcja intelektualna, w której Lech Wałęsa został wyznaczony jako osoba mająca czynić wszystko, aby cała prawda o kulisach przekazania władzy przez komunistów nie została ujawniona. Stąd solidarność tego środowiska, czy – jak kto woli – układu, który roztaczał parasol polityczny nad poszczególnymi członkami. Wałęsa nie tylko roztaczał parasol tej ochrony nad innymi, ale również sam z tej ochrony korzystał. Dziękuję za rozmowę."  

 Mariusz Kamieniecki

Artykuł opublikowany na stronie: https://naszdziennik.pl/polska-kraj/152555,uwiklany.html